niedziela, 8 kwietnia 2018

Jak nie uczyć poprawności językowej

Przesadzam, czepiam się, głosem frustrata przemawiam. Frustrat, proszę bardzo, ale zdeterminowany. Natknąłem się jakiś czas temu na garść porad, jakich błędów językowych najbardziej unikać. Strona internetowa niczego sobie, profesjonalna nawet, dział „Rozwój osobisty” wręcz budzi mój szacunek, bo u mnie ciągle niedoczas, więc i niedorozwój. Wśród błędów i taki, który wydał mi się ciekawy:

Niestety. Oko korektora dostrzega innego rodzaju błędy niż ten, który jest przedmiotem opisu i przed którym autorzy przestrzegają. Elegancja (cudzysłowy) i interpunkcja. Najgorszy jest przecinek niemal w centrum tekstu, przed słowem „możemy”. To czasownik, orzeczenie w tym zdaniu. Oddzielanie go od rozbudowanego okolicznika (skąd? — z książki...) jest współcześnie uważane za rażący błąd. Nie zawsze tak było. Przed półtora wiekiem Karol Estreicher w Bibliografii polskiej śmiało i notorycznie niemal oddzielał podmiot od orzeczenia.
Czy można stąd wysnuwać myśl, że to ukryty nurt polskiej interpunkcji, a współczesna norma po manowcach błądzi? Zawieszę własny sąd, bo to wcale nie było retoryczne pytanie, co to rzekomo odpowiedzi żadnej nie wymaga.
O innych błędach w wyżej przytoczonej cytacie pisać nie muszę, ale też rażą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Noworolski na Rynku...

 Podziwiam oko korektora (nie własne, lecz blogerskie): https://reniablicharz.wordpress.com/2019/12/29/przeklete-oko-korektora/amp/